sobota, 30 maja 2015

Bike The Europe Project - Polska, etap II

Będąc w dłuższej podróży, szczególnie takiej wymagającej fizycznie i pozbawionej komfortów domowego zacisza, dobrze jest mieć miejsce, przystań w którym można wypocząć i naładować baterie! Takim miejscem był nam Kraków i przytulne mieszkanko naszych znajomych. Co my byśmy bez was zrobili? Pomimo, iż królewskie miasto przyciągało niczym magnes, i zachęcało do turystycznych spacerów, my większość czasu spędziliśmy na sprawach organizacyjnych. Przerzucaliśmy zdjęcia, które już praktycznie zapełniły karty pamięci. Ładowaliśmy baterie i sprzęt, bo to nie taka prosta sprawa w warunkach "namiotowych". Cieszyliśmy się luksusami cywilizacji typu prysznic czy pralka! Gdy już się ogarnęliśmy, ruszyliśmy na podbój miasta.

Tym razem Kraków zdawał się być nieco inny. Nie był już tylko wspaniałą atrakcją architektoniczno-kulturalną z wiekami historii w tle. Tym razem był bardziej osobisty. Przemierzając ulice wspominaliśmy jak to dwa tygodnie temu biegliśmy tu maraton. Zapewne niejedna nasza kropla potu wsiąkła tutaj w ziemię. Ten cały trud i poświęcenie sprawiło, że miasto stało się nam bliższe. Zostaliśmy okruszkiem jego historii, a on naszej.

Tak lekko z nostalgią dotarliśmy nad Wisłę w okolice Wawelu. Podziwiając siedzibę polskich monarchów, spacerem dotarliśmy do, wylazłego z jamy, smoka. Nie taki ten nasz smoczek straszny. Gromady dzieci przebiegały przez tłumy gapiów raz po raz włażąc na skałę pod wielką bestię. Z niecierpliwością czekały aż ta rozzłoszczona zionie ogniem! Szkoda, że już przywykła bo zionie z rzadka.

Z wolna ruszyliśmy pod Sukinnice, ciesząc się atmosferą miasta i wspominakąc opowieści Kasi o wyobraźni hiszpańskich wycieczek. Ciekawe co by powiedział Mickiewicz na ksywkę Mickey? Ale, co nie wykluczone, polscy królowie mogliby przecież urządzać mecze piłki nożnej na dziedzińcu Wawela! Ehhh ta śródziemnomorska fantazja, jeszcze się z nią spotkamy... bardziej bezpośrednio.

Po urokach wielkiego miasta, wypoczęci i zregenerowani wyruszyliśmy w dalszą drogę. Jeszcze nie zdążyliśmy opuścić podmiejskich zabudowań a już wjechaliśmy do Wieliczki. Tutaj czekała na nas przepiękna kopalnia. Zwiedzanie podziemi z kopalnianymi dziełami sztuki pozostawiliśmy sobie na jesień. Cała wycieczka trwałaby około trzech godzin. W zamian cieszyliśmy się naziemnymi atrakcjami przygotowanymi dla turystów. Fantastyczna solanka z jej leczniczymi oparami nie tylko pozwala na głębsze odetchnięcie pełnią płuc. Cieszy również oko swoją architekturą, niczym leśna forteca opływająca strugami źródlanej wody!

Obok znajduje się park, z zabytkową lokomotywą, na której widok niejeden malec dostawał ataku radości. Zaraz dalej spomiędzy zieleni wyłaniają się budynki kopalni. Jeśli ma się szczęście, można tutaj w trakcie świąt spotkać tłumy wystrojonych w tradycyjne stroje górników, szlachciców czy nawet górali. Miejsce warte odwiedzin i swojej ceny! Na placu miasta można jeszcze zrobić sobie zdjęcie na wielkim malowidle 3D. To już gratis!

Dalsza droga przebiegała już przez coraz mniej zaludnione tereny. My za to poczuliśmy, że wjeżdżamy w tereny górskie Beskidu Wyspowego. Nazwę bierze on stąd, iż nad ranem, będąc na szczycie, można podziwiać wyłaniające się z morza mgieł zalesione wzgórza! Tylko trzeba bardzo wcześnie wstać, by wdrapać się na szczyt i ujrzeć to zjawisko nim mgły się podniosą. My we wczesnym wstawaniu nie jesteśmy najlepsi.

Tak podjeżdzając dotarliśmy do Dobczyc. Tu odkryliśmy prawdziwą perełkę! Po naprawdę stromym podjeździe można dotrzeć do lokalnego skansenu i odrestaurowanego zameczka, w którym mażna wybrać się na poszukiwanie skarbu! A jeśli zamek i skansen nie zrobi na Tobie wrażenia to z pewnością uczyni to wspaniały widok na otaczające wzgórza, miasteczko, jezioro i tamę! Będąc w okolicy nie można przegapić tej atrakcji, szczególnie że zamek przyciąga wzrok już z daleka.

I tak nasyceni widokami zajechaliśmy wieczorną porą do Limanowej. Dzięki uprzemości pana Waldka, który zgodził się na naszą nietypową prośbę rozbicia namiotu na trawniku, mogliśmy spokojnie wypocząć po trudach dnia. Dobrze się stało, gdyż dowiedzieliśmy się, iż okoliczne lasy obfitują w wypuszczane przez leśników żmije! Poza tym mieliśmy okazję spróbowania przepysznej jajecznicy ze swojskich jaj. Tak niewiele a taki rarytas! Pogoda zmusiła nas do pozostania tu przez jeden dzień. Nie narzekaliśmy jednak, był czas na napisanie paru słów na bloga, ponadto mieliśmy świetne towarzystwo!

Wyruszając w dalszą drogę zwiedziliśmy lokalną bazylikę z wykątkowym wystrojem w formie wielkich palem wielkanocnych. Parę kilometrów później byliśmy już w Nowym Sączu. Przejechaliśmy długim mostem ponad wodami rozłożystego Dunajca. Piętrzące się kaskady wody spływały pomiędzy zielonymi, lesistymi pagórkami, ponad którymi wyłaniały się kopuły miejskich świątyń. Zaraz za rzeką stoi odrestaurowana warownia ponad którą dumnie powiewa polska flaga. Pod jej murami znaleźliśmy prześmieszną rzeźbę rycerza olewczo podchodzącego do turystów. Po sesji zdjęciowej, udaliśmy się na stary rynek z zabytkowym, interesującym ratuszem. Widoki i zwiedzanie umiliła nam muzyka klasyczna, której tony wypełniły płac między kamieniczkami punktualnie o szesnastej. Przemiła niespodzianka!

Jeszcze wizyta w bazylice i znów pędzimy zalesionymi wzgórzami, no chyba, że akurat jest pod górkę. Przepiękne tereny na kresach, w okolicach Tylicza, zachwycały nas swoimi pejzażami. Podobno zjeżdżają się tutaj tłumnie turyści by poszusować  zimą po stokach, ale nie widzę powodu by nie wybrać się tu również i poza sezonem. Z przyjemnością, gdyby tylko była ku temu okazja, oddalibyśmy się pieszym wędrówkom i fotografowani tutejszej przyrody! Na noc zostliśmy u kolejnych napotkanych na drodze dobrych ludzi. Szkoda, że w wiadomościach o takich ludziach mało się słyszy. Może wtedy mielibyśmy właściwszy, bardziej prawdziwy obraz świata!

Troszkę na pożegnanie odwiedziliśmy miejscową Golgotę. Wybudowane przez mieszkańców wzgórze przesycone jest mieszanką treści religijno-patriotycznej. Między kolejnymi domkami, stacjami drogi krzyżowej, stoją posągi i kamienne tablice z sentencjami, mądrościami polskich myślicieli i dobrymi radami. Sama Golgota to wzgórze wybudowane niczym wierza Babel. Na wijącej się w koło drodze napotkamy pieczary i patriotyczne ołtarze przepełnione historyczną treścią. Szczyt zwieńczony trzema krzyżami obłożony jest kamieniami ze wszystkich stron świata. Jeśli to nagromadzenie treści duchowej by cię przytłoczyło, to wszystko ulatuje po ujrzeniu cudownego widoku z wierzchołka! Wspaniała panorama okolicznych wzgórz i rozciągającego się u ich podnóża miasteczka.Z tymi widokami w pamięci ruszyliśmy na naszą pierwszą granicę.

Udostępnij:

niedziela, 10 maja 2015

Bike The Europe Project - Polska, etap I



Z różnych powodów nasze początkowe plany ulegały zmianie. Najpierw postanowiliśmy wyjechać dopiero po maratonach, potem Rafał dorzucił jeszcze do listy Orlen Marathon. Po powrocie już wyjeżdżamy, ale to "Skończmy bloga", "Kupmy jeszcze to, i to... I to", i tak upłynął ładny szmat czasu, a mnie zżerała niecierpliwość. Najgorsze było jednak pakowanie! Jak tutaj zmieścić rzeczy dla dwóch osób, na pół roku w cztery sakwy? Jak pozostałe rzeczy można przytwierdzić do roweru. To prawdziwe wyzwanie logistyczne! Lista ekwipunku sprawdzona, sakwy ledwo dopięte, a tu się okazuje, że jeszcze coś zostało! Ostatecznie wyruszyliśmy późno - drugiego maja. Co to była za radość!

Ostatnie pożegnania - z rodzicami i naszymi szczycieńskimi zakątkami: pięknym ratuszem wyglądającym niczym zamek z fosą, miejską plażą nad uroczym jeziorem Domowym Dużym. Ostatnie spojrzenie na ruiny po krzyżackim zamku i w drogę :) Zły nastrój, wywołany zwłoką, odpłynął w niepamięć. A my, z każdym kilometrem bardziej uśmiechnięci, cieszyliśmy się z rozpoczętej przygody! Tak to się właśnie zaczyna, od kroku za próg domu! Najtrudniejsze są właśnie początki. "A potem to już z górki, no chyba że pod górkę"! Cytując pewną staruszkę, spotkaną kiedyś na trasie.

Na początku przejeżdżaliśmy przez dobrze nam znane, rodzinne tereny. Dużo lasów, łąk, pól, napawaliśmy się drogą, często zapominając o robieniu zdjęć. Miło było patrzeć jak wszystko budzi się do życia. Wiosna przyniosła ze sobą cieplejsze dni. Drzewa wypuściły młode listki, trawy zazieleniły okoliczne łąki, dodatkowo przyozdobione barwnymi kwiatami. W powietrzu czuć było ziemisty zapach świeżo zaoranych pól, bądź intensywną woń iglastego lasu.
Odwiedziliśmy miasta, w których bywaliśmy, ale zawsze tylko przejazdem. Tym razem faktycznie mieliśmy okazję je zobaczyć.Okazuje się, że warto odkrywać nawet te "znane" okoliczne atrakcje. Nigdy nie wiadomo czym cię zaskoczą i kogo poznasz! Zajechaliśmy do urokliwego parku w Przasnyszu, z malutką rzeczką. Tu poznaliśmy pana, który będąc lokalnym patriotą, podzielił się z nami ciekawostkami np: o pomniku ku czci zwycięskiej bitwy Bolesława Chrobrego nad księciem Olafem. Historycznie nijak związanej z miastem, ale piękny monument już wpisał się w lokalny folklor. Obok niego mieszkańcy postawili popiersie zmarłego już artysty, twórcy tegoż dzieła. Po zerknięciu na uroczy miejski stary rynek ruszyliśmy dalej w trasę. W Pułtusku zwiedzaliśmy piękny zamek z pokaźnymi murami i fosą. Dziś jest ona już wysuszona i zamieniona w deptak otulony zielenią drzew i krzewów. Od czasu do czasu czuć bryzę znad rzeczki pod zamkiem. Odrobina słońca, lody i można spędzić miłe popołudnie z rodziną!
Na trasie napotkaliśmy jeszcze monument postawiony żołnierzom Armii Czerwonej poległym tu w czasie II Wojny Światowej. Dobrze, że pomimo różnic jakie nas dzielą, nie pozwala się na zniszczenie miejsca ostatniego spoczynku tych ludzi. Szczególnie, że można odnaleźć tu odrobinę spokoju i w zadumie oddać się lekturze. Ostatnim naszym postojem na trasie do Warszawy był Zalew Zegrzyński. Cudowne miejsce, do którego zawsze w słoneczne dni tłumnie wybierają się warszawiacy. Nie bez powodu. "Rzut beretem" od zatłoczonej, wielkiej metropolii mają kawałeczek mazurskiego raju. Można tutaj oddać się rozkoszom wszelkich sportów wodnych. Szkoda tylko, że wszystko jest otoczone wielką, zatłoczoną i wiecznie korkującą się drogą!

Z naszą wyprawą oczywiście nierozłącznie wiążą się noclegi pod namiotem! W lasach, w dziczy, "z dala" od cywilizacji. Pierwsza noc to dość osobliwe przeżycie i myślę, że wiele osób to potwierdzi. Zarówno Rafał jak i ja, mieliśmy sny o podobnej treści. A to, że banda złych ludzi wyciąga nas za nogi by pobić, okraść i zostawić na pewną śmierć. A to, że jakieś dzikie bestie czają się, tuż za ścianką namiotu, gotowe w każdej chwili się na nas rzucić.
Muszę przyznać, że po pierwszej nocy, gdy okazało się, że strach ma wielkie oczy, biwakowanie sprawia wiele przyjemności i daje to poczucie przygody! Porządna karimata i śpiwór i można się wyspać. Trzeba oczywiście odpowiednio wybrać i przygotować miejsce. Czasami to nie lada sztuka! Gdy w lesie albo brakuje trawiastej polany, bądź w miarę równego miejsca. Albo okazuje się, że miejsce, które było idealne, jest w rzeczywistości zagarnięte przez wielkie leśne mrówki! Dla chcącego jednak nic trudnego i z każdej sytuacji uda się znaleźć wyjście. A naprawdę warto, bo nad ranem budzą cię ptasie chóry! Od czasu do czasu w okolice naszego namiotu zawitał zając. Raz nawet pewna parka zajęcy, zapomniana zapewne w wiosennych amorach, prawie wskoczyła nam do namiotu! Można rozkochać się w pięknie budzącej się do życia przyrody. Spomiędzy gałązek obrosłych młodymi liśćmi, radośnie strzela promieniami słońce. Tak przyjemnie można powitać nowy dzień!

Trzeciego dnia dotarliśmy do Warszawy, do znajomych. Mogliśmy rozkoszować się luksusem cywilizacji - prysznicem! Potem zwiedzanie stolicy - na ile pozwolił nam na to przejazd rowerami przez miasto. Krótkie wizyty w tych miejscach, które udało się nam zaznaczyć na trasie. W Cytadeli Warszawskiej, masywnej twierdzy nad brzegiem Wisły. Schowanej w kaskadach zieleni, jakby wstydzącej się swojej mrocznej historii. Na zabytkowym Starym Mieście przywitaliśmy się z obrończynią stolicy, waleczną Syrenką. Po wymienieniu uprzejmości i kilku obowiązkowych "selfie" ruszyliśmy pod Zamek Królewski. Tam na placu oddaliśmy należny pokłon królowi Zygmuntowi III Wazie, stojącemu na piedestale w majestatycznej pozie. Odwiedziliśmy również monumenty tragicznej historii miasta, Pomnik Powstańców 44' oraz Pomnik Powstania w Getcie. Te symbole okrutnych kart historii tylko wzmocniły nasze przekonanie, że tutaj trzeba przyjechać na dłużej, by naprawdę móc zobaczyć Warszawę!

I znów szybki powrót na trasę. Powoli zaczęliśmy odczuwać, iż jedziemy "z dołu" Polski "w górę". Szczególnie, gdy dotarliśmy do pięknie pofalowanego województwa świętokrzyskiego.
Lesiste wzgórza przeplatają się tutaj z pasami sadów otulonych o tej porze roku płaszczem kwiatów. W powietrzu roznosił się intensywny, słodki zapach. Na tym etapie przeżyliśmy też nasz "chrzest bojowy"! Lejące się z nieba strugi wody zmuszały nas do przydługich przerw. Pierwsza ulewa obudziła nas dudnieniem kropel o tropik namiotu i nie pozwoliła nam zwinąć obozu przez dobrych parę godzin. Kolejne łapały nas już na trasie, zmuszając do ucieczki w osłonięte miejsca. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Dzięki temu, że zabawiliśmy w tych rejonach troszkę dłużej, mieliśmy później czas na zwiedzanie okolicznych zabytków. Być może ominęlibyśmy je w pędzie do Krakowa, gdyby nie te nieprzejednane deszcze. 

Udało nam się zobaczyć takie perełki architektury sakralnej jak Opactwo Cystersów w Jędrzejowie. Bogata, dumna budowla stojąca na uboczu. Otoczona zielenią i eleganckimi krzewami, troszkę nadszarpnięta zębem czasu. Dawała poczucie spokoju i nabożnej powagi, którą potęgowała cisza. Przerywana od czasu do czasu przez szczebiot ptaków, bądź dźwięki odmierzających czas dzwonów. Wnętrze zachwyca swym przepychem i ilością kunsztownych zdobień. W jednym z bocznych ołtarzy można natomiast znaleźć relikwie urzędującego tu w XIII wieku błogosławionego Wincentego Kadłubka. Doskonale miejsce na modlitwę i zadumę nad dziełem stworzenia. 

Innym godnym uwagi obiektem jest Bazylika Grobu Pańskiego w Miechowie. Ten potężny kompleks, bardziej przypomina twierdzę niż kościół. Górująca nad całym miastem główna wieża, zwieńczona masywną rzeźbą robi wielkie wrażenie. W środku przepych i bogactwo godne "króla królów" uderza w pielgrzymów. Ci którzy zawędrują nieco głębiej, w bardziej stonowane korytarzyki tuż za organami, zostaną uraczeni niesamowitą Kaplicą Grobu Pańskiego. Malutka, wręcz ciasna komnata z pięknymi zdobieniami zwieńczona jest kasetonową kopułą z okulusem! Imponujący widok zostaje na długo w pamięci!
Troszkę smucił brak podobnej klasy świeckich zabytków w mijanych miejscowościach. Doczesne ryneczki, stare miasta, mogłyby być wspaniałą atrakcją turystyczną i miejscem spotkań mieszkańców, ale zostały troszkę jakby zapomniane i stłumione splędorem religijnych miejsc pielgrzymek. 

Po pełnym wrażeń dniu dotarliśmy do Krakowa, który przywitał nas pięknym zachodem słońca i chmurami niczym z fresków Michała Anioła. I tym razem zatrzymaliśmy się u naszych niezastąpionych przyjaciół! Kolejna szansa by zregenerować siły i przy okazji zrobić parę zdjęć w tym przepięknym mieście! Ale o tym w następnym wpisie...

Udostępnij:

sobota, 2 maja 2015

Zima w polskich górach

Po raz drugi wybraliśmy się w polskie góry. Tak bardzo spodobało nam się chodzenie po szlakach i wspinanie na szczyty. Pragnęliśmy zobaczyć prawdziwą, srogą, śnieżną zimę. Taką, jakiej od wielu lat nie widzieliśmy. Jak tylko prognozy zapowiedziały opady śniegu, ubrani w ciepłą odzież, czapki i szaliki, ruszyliśmy "stopem" przez całą Polskę, w Tatry. Nie mieliśmy doświadczenia, ani mentora, który by nas poprowadził. Byliśmy dwoma chłopakami z Mazur, rozpalonymi pragnieniem zdobycia zimowych wierzchołków. Ruszyliśmy by zdobyć ośnieżone tatrzańskie szczyty, a to one zdobyły nasze serca!

Nasz relacja: http://www.waybehindhorizon.com/p/polskie-gory-i.html

Udostępnij:

piątek, 1 maja 2015

Polskie góry jesienią

Nasza pierwsza wyprawa w polskie góry rozpoczęła się nagle i bez większego przygotowania. Zaledwie kilka dni wcześniej wróciliśmy z pięknej zielonej wyspy. Zdążyliśmy się rozpakować, posiedzieć kilka wieczorów z rodziną i spotkać ze znajomymi, by już kilka dni później zmierzać za kolejną przygodą. To była podróż odwlekana od wielu lat, podróż do jednych z najpiękniejszych zakątków Polski, podróż w polskie Tatry i Bieszczady! Gdy już dotarliśmy do celu, aż żal za serce ściskał że dopiero teraz! A zaczęło się od podróży autostopem z Mazur na południe Polski do Legnicy...

Nasza relacja: http://www.waybehindhorizon.com/p/blog-page_33.html

Udostępnij:

Relacja z Irlandii

Zapraszamy do przeczytania relacji z naszej pierwszej wyprawy, która zainspirowała powstanie „Way Behind Horizon”. Rowerowa podróż dookoła Irlandii. Trasa przebiegała przez większości najpiękniejszych rejonów Irlandii, by wymienić chociaż: Wicklow, Connemarę, Burren, Dingle, Kerry, Donegal. Zdobyliśmy najwyższy szczyt na wyspie - górę Carrauntoohill oraz zeszliśmy pod ziemię - do jaskiń Aillwee. Przejeżdżaliśmy przez setki miast i miasteczek, odwiedzając obiekty tak niezwykłe, jak: opactwo w Ardmore i Glendalough, kamienny krąg w Drombeg, grobowiec Poulnabrone, Groblę Olbrzyma, klify Kerry oraz Moher i niezliczoną ilość zamków, kościołów, ruin.

http://www.waybehindhorizon.com/p/blog-page_26.html

Udostępnij: