niedziela, 10 maja 2015

Bike The Europe Project - Polska, etap I



Z różnych powodów nasze początkowe plany ulegały zmianie. Najpierw postanowiliśmy wyjechać dopiero po maratonach, potem Rafał dorzucił jeszcze do listy Orlen Marathon. Po powrocie już wyjeżdżamy, ale to "Skończmy bloga", "Kupmy jeszcze to, i to... I to", i tak upłynął ładny szmat czasu, a mnie zżerała niecierpliwość. Najgorsze było jednak pakowanie! Jak tutaj zmieścić rzeczy dla dwóch osób, na pół roku w cztery sakwy? Jak pozostałe rzeczy można przytwierdzić do roweru. To prawdziwe wyzwanie logistyczne! Lista ekwipunku sprawdzona, sakwy ledwo dopięte, a tu się okazuje, że jeszcze coś zostało! Ostatecznie wyruszyliśmy późno - drugiego maja. Co to była za radość!

Ostatnie pożegnania - z rodzicami i naszymi szczycieńskimi zakątkami: pięknym ratuszem wyglądającym niczym zamek z fosą, miejską plażą nad uroczym jeziorem Domowym Dużym. Ostatnie spojrzenie na ruiny po krzyżackim zamku i w drogę :) Zły nastrój, wywołany zwłoką, odpłynął w niepamięć. A my, z każdym kilometrem bardziej uśmiechnięci, cieszyliśmy się z rozpoczętej przygody! Tak to się właśnie zaczyna, od kroku za próg domu! Najtrudniejsze są właśnie początki. "A potem to już z górki, no chyba że pod górkę"! Cytując pewną staruszkę, spotkaną kiedyś na trasie.

Na początku przejeżdżaliśmy przez dobrze nam znane, rodzinne tereny. Dużo lasów, łąk, pól, napawaliśmy się drogą, często zapominając o robieniu zdjęć. Miło było patrzeć jak wszystko budzi się do życia. Wiosna przyniosła ze sobą cieplejsze dni. Drzewa wypuściły młode listki, trawy zazieleniły okoliczne łąki, dodatkowo przyozdobione barwnymi kwiatami. W powietrzu czuć było ziemisty zapach świeżo zaoranych pól, bądź intensywną woń iglastego lasu.
Odwiedziliśmy miasta, w których bywaliśmy, ale zawsze tylko przejazdem. Tym razem faktycznie mieliśmy okazję je zobaczyć.Okazuje się, że warto odkrywać nawet te "znane" okoliczne atrakcje. Nigdy nie wiadomo czym cię zaskoczą i kogo poznasz! Zajechaliśmy do urokliwego parku w Przasnyszu, z malutką rzeczką. Tu poznaliśmy pana, który będąc lokalnym patriotą, podzielił się z nami ciekawostkami np: o pomniku ku czci zwycięskiej bitwy Bolesława Chrobrego nad księciem Olafem. Historycznie nijak związanej z miastem, ale piękny monument już wpisał się w lokalny folklor. Obok niego mieszkańcy postawili popiersie zmarłego już artysty, twórcy tegoż dzieła. Po zerknięciu na uroczy miejski stary rynek ruszyliśmy dalej w trasę. W Pułtusku zwiedzaliśmy piękny zamek z pokaźnymi murami i fosą. Dziś jest ona już wysuszona i zamieniona w deptak otulony zielenią drzew i krzewów. Od czasu do czasu czuć bryzę znad rzeczki pod zamkiem. Odrobina słońca, lody i można spędzić miłe popołudnie z rodziną!
Na trasie napotkaliśmy jeszcze monument postawiony żołnierzom Armii Czerwonej poległym tu w czasie II Wojny Światowej. Dobrze, że pomimo różnic jakie nas dzielą, nie pozwala się na zniszczenie miejsca ostatniego spoczynku tych ludzi. Szczególnie, że można odnaleźć tu odrobinę spokoju i w zadumie oddać się lekturze. Ostatnim naszym postojem na trasie do Warszawy był Zalew Zegrzyński. Cudowne miejsce, do którego zawsze w słoneczne dni tłumnie wybierają się warszawiacy. Nie bez powodu. "Rzut beretem" od zatłoczonej, wielkiej metropolii mają kawałeczek mazurskiego raju. Można tutaj oddać się rozkoszom wszelkich sportów wodnych. Szkoda tylko, że wszystko jest otoczone wielką, zatłoczoną i wiecznie korkującą się drogą!

Z naszą wyprawą oczywiście nierozłącznie wiążą się noclegi pod namiotem! W lasach, w dziczy, "z dala" od cywilizacji. Pierwsza noc to dość osobliwe przeżycie i myślę, że wiele osób to potwierdzi. Zarówno Rafał jak i ja, mieliśmy sny o podobnej treści. A to, że banda złych ludzi wyciąga nas za nogi by pobić, okraść i zostawić na pewną śmierć. A to, że jakieś dzikie bestie czają się, tuż za ścianką namiotu, gotowe w każdej chwili się na nas rzucić.
Muszę przyznać, że po pierwszej nocy, gdy okazało się, że strach ma wielkie oczy, biwakowanie sprawia wiele przyjemności i daje to poczucie przygody! Porządna karimata i śpiwór i można się wyspać. Trzeba oczywiście odpowiednio wybrać i przygotować miejsce. Czasami to nie lada sztuka! Gdy w lesie albo brakuje trawiastej polany, bądź w miarę równego miejsca. Albo okazuje się, że miejsce, które było idealne, jest w rzeczywistości zagarnięte przez wielkie leśne mrówki! Dla chcącego jednak nic trudnego i z każdej sytuacji uda się znaleźć wyjście. A naprawdę warto, bo nad ranem budzą cię ptasie chóry! Od czasu do czasu w okolice naszego namiotu zawitał zając. Raz nawet pewna parka zajęcy, zapomniana zapewne w wiosennych amorach, prawie wskoczyła nam do namiotu! Można rozkochać się w pięknie budzącej się do życia przyrody. Spomiędzy gałązek obrosłych młodymi liśćmi, radośnie strzela promieniami słońce. Tak przyjemnie można powitać nowy dzień!

Trzeciego dnia dotarliśmy do Warszawy, do znajomych. Mogliśmy rozkoszować się luksusem cywilizacji - prysznicem! Potem zwiedzanie stolicy - na ile pozwolił nam na to przejazd rowerami przez miasto. Krótkie wizyty w tych miejscach, które udało się nam zaznaczyć na trasie. W Cytadeli Warszawskiej, masywnej twierdzy nad brzegiem Wisły. Schowanej w kaskadach zieleni, jakby wstydzącej się swojej mrocznej historii. Na zabytkowym Starym Mieście przywitaliśmy się z obrończynią stolicy, waleczną Syrenką. Po wymienieniu uprzejmości i kilku obowiązkowych "selfie" ruszyliśmy pod Zamek Królewski. Tam na placu oddaliśmy należny pokłon królowi Zygmuntowi III Wazie, stojącemu na piedestale w majestatycznej pozie. Odwiedziliśmy również monumenty tragicznej historii miasta, Pomnik Powstańców 44' oraz Pomnik Powstania w Getcie. Te symbole okrutnych kart historii tylko wzmocniły nasze przekonanie, że tutaj trzeba przyjechać na dłużej, by naprawdę móc zobaczyć Warszawę!

I znów szybki powrót na trasę. Powoli zaczęliśmy odczuwać, iż jedziemy "z dołu" Polski "w górę". Szczególnie, gdy dotarliśmy do pięknie pofalowanego województwa świętokrzyskiego.
Lesiste wzgórza przeplatają się tutaj z pasami sadów otulonych o tej porze roku płaszczem kwiatów. W powietrzu roznosił się intensywny, słodki zapach. Na tym etapie przeżyliśmy też nasz "chrzest bojowy"! Lejące się z nieba strugi wody zmuszały nas do przydługich przerw. Pierwsza ulewa obudziła nas dudnieniem kropel o tropik namiotu i nie pozwoliła nam zwinąć obozu przez dobrych parę godzin. Kolejne łapały nas już na trasie, zmuszając do ucieczki w osłonięte miejsca. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Dzięki temu, że zabawiliśmy w tych rejonach troszkę dłużej, mieliśmy później czas na zwiedzanie okolicznych zabytków. Być może ominęlibyśmy je w pędzie do Krakowa, gdyby nie te nieprzejednane deszcze. 

Udało nam się zobaczyć takie perełki architektury sakralnej jak Opactwo Cystersów w Jędrzejowie. Bogata, dumna budowla stojąca na uboczu. Otoczona zielenią i eleganckimi krzewami, troszkę nadszarpnięta zębem czasu. Dawała poczucie spokoju i nabożnej powagi, którą potęgowała cisza. Przerywana od czasu do czasu przez szczebiot ptaków, bądź dźwięki odmierzających czas dzwonów. Wnętrze zachwyca swym przepychem i ilością kunsztownych zdobień. W jednym z bocznych ołtarzy można natomiast znaleźć relikwie urzędującego tu w XIII wieku błogosławionego Wincentego Kadłubka. Doskonale miejsce na modlitwę i zadumę nad dziełem stworzenia. 

Innym godnym uwagi obiektem jest Bazylika Grobu Pańskiego w Miechowie. Ten potężny kompleks, bardziej przypomina twierdzę niż kościół. Górująca nad całym miastem główna wieża, zwieńczona masywną rzeźbą robi wielkie wrażenie. W środku przepych i bogactwo godne "króla królów" uderza w pielgrzymów. Ci którzy zawędrują nieco głębiej, w bardziej stonowane korytarzyki tuż za organami, zostaną uraczeni niesamowitą Kaplicą Grobu Pańskiego. Malutka, wręcz ciasna komnata z pięknymi zdobieniami zwieńczona jest kasetonową kopułą z okulusem! Imponujący widok zostaje na długo w pamięci!
Troszkę smucił brak podobnej klasy świeckich zabytków w mijanych miejscowościach. Doczesne ryneczki, stare miasta, mogłyby być wspaniałą atrakcją turystyczną i miejscem spotkań mieszkańców, ale zostały troszkę jakby zapomniane i stłumione splędorem religijnych miejsc pielgrzymek. 

Po pełnym wrażeń dniu dotarliśmy do Krakowa, który przywitał nas pięknym zachodem słońca i chmurami niczym z fresków Michała Anioła. I tym razem zatrzymaliśmy się u naszych niezastąpionych przyjaciół! Kolejna szansa by zregenerować siły i przy okazji zrobić parę zdjęć w tym przepięknym mieście! Ale o tym w następnym wpisie...

Udostępnij:

0 komentarze:

Prześlij komentarz