sobota, 6 czerwca 2015

Bike The Europe Project - Słowacja

Polsko-słowackie przejście graniczne to teraz tylko kilka tabliczek wskazujących położenie państw i zasady ruchu drogowego. Niby niewiele, ale poczuliśmy wielkie podekscytowanie. Zamiast dwóch lustrzanych budek strażniczych rozdzielonych pasem ziemi niczyjej stoi tutaj teraz altana, w której można odpocząć od trudów podróży, ale to tutaj wkraczamy na nowe ziemie, z inną ludnością, językiem, kulturą. Co nas czeka i jakie będą realia? Niczym odkrywcy wjechaliśmy na zalesione stoki słowackiej ziemi.



Szybko się okazało, że tutaj to jeszcze możemy się poczuć jak u dalekiej rodziny. Wszyscy nas rozumieją i my rozumiemy wszystkich, choć mówimy w różnych językach. Śmieszą troszkę jakby przekręcone napisy i znaczenia słów, ale to świetnie współgra z sympatycznym, żartobliwym nastawieniem Słowaków. Zawsze uśmiechnięci i pogodni, bardzo pomocni, choć troszkę nieufni w stosunku do nietypowych turystów zza gór.

Troszkę przez pomyłkę, bo przegapiliśmy nasz skręt (tak przyjemnie zjeżdżało się z górki), ale bez żalu wjechaliśmy na drogę na Bardejov. Czasem trzeba iść za przeczuciem. Widocznie tak miało być. W nagrodę czekało na nas urokliwe miasteczko z wielkim starym rynkiem nad którym dominowała potężna katedra.

Po tym miasteczku z jego średniowieczną zabudową można byłoby się włóczyć parę dobrych godzin. A gdyby zwiedzanie już nas znurzyło zawsze można odpocząć w jednej z wielu tutejszych kawiarni. W cieniu parasola, rozkoszując się zimnym napojem bądź lodami, obserwować spacerujących przechodniów. Opromienione słońcem stare mury i kamienice z wolna zmieniają kolory wraz z upływającym czasem.

Pewnie szkoda byłoby nam wyjeżdżać, gdyby nie planowany na ten dzień Presov. Leżące na 49 południku miasto bardzo nam przypadło do gustu. Przypominało nam troszkę polskie miasta. Nawet znalazł się tutaj pomnik Jana Pawła II - na pamiątkę jego wizyty. Tutaj na wielkim, rozciągniętym rynku starego miasta, otoczonym dwoma rzędami kamienic można oddać się turystycznej zabawie z aparatem. Moje serce podbiła dziewczynka-aniołek siedząca na poręczy balkonu jednej z kamienic i uśmiechająca się do przechodniów. Tuż obok stoi wzniosła, ciężka katedra zdobiąca sam środek placu. Z religijnością Słowacy są bardzo podobni do Polaków.

Uwagę przykówa również imponująca siedziba rady miasta. Jest tutaj też nutka lekkiego dysonansu. Pośrodku malutkiego parku stoi pomnik z czasów komunizmu, zapewne pamiątka po tej części historii miasta, ale troszkę nie pasująca do całości. Zaraz obok swoją pokojową manifestację na rzecz uwolnienia więźniów politycznych, prowadziła grupa Falun Gong. Piękne, spokojne, medytacyjne gesty mające na celu poprawę samopoczucia i sprawności fizycznej wprowadziły mnie w stan hipnotycznej zadumy. Wyrwał mnie z niej dopiero powrót Rafała. Już czas ruszać dalej.

Naszym ostatnim większym miastem w Słowacji były Koszyce. Nasza podróż przypominała delikatne stopniowanie, Bardejov, Presov, Koszyce. Jak gdyby Słowacja z wolna przygotowywała nas na swoje świetności. Każde kolejne miasto stawało się wspanialszą wersją poprzedniego. Coraz to większe, bogatsze, ozdobniejsze, bardziej wyszukane, architektoniczne perełki. Koszyce okazały się kulminacją, z majestatycznym "Domem św. Agaty", niczym klejnotem w sercu starego miasta.

Ta przepiękna katedra naprawdę onieśmielała. Swoją wielkością i kunsztownie wykonanymi detalami oraz niespotykaną architekturą pozostawiła nas na długie chwile w podziwie. Troszkę wrażenie psuł fakt, iż jak to w wielkim mieście, przy głównej atrakcji kręciło się sporo podejrzanych typków. Z drugiej strony miejsce pełne życzliwych mieszkańców, którzy z przejęciem próbowali pomóc nam znaleźć miejsce serwujące knedliki. Jakaż szkoda, że ta lokalna potrawa została wyparta przez pizze, kebaby i fastfoody! Sami mieszkańcy wyglądali na wpierw zaskoczonych pytaniem, a później zasmuconych i przejętych faktem, iż stracili coś swojego, wyjątkowego. Takie są minusy globalizacji. Z jednej strony potrafisz wszędzie się odnaleźć, a z drugiej gubi się lokalne smaczki.

Nie tracąc dłużej czasu oddaliśmy się zwiedzaniu starego miasta. Niezliczone, ciekawie zdobione kamienice przyciągały naszą uwagę. Od czasu do czasu ich ciąg przerywał wzniosły gmach muzeum bądź urzędu. Czasami kościół zdobną fasadą wybijał się z mieszanki świeckich stylów. Wszystko godne uwagi i zdjęcia. Fontanny, pomniki, nietypowe chodniki upiększają każdy zakątek. Nawet skrzynki na listy z uroczymi ptaszkami zachęcają do wysłania kartki. Siedliśmy wygodnie w jednym z mniejszych pubów i ku naszemu zdziwieniu okazało się, że nie zasmakujemy tu słowackiego browaru, jedynie czeski! Cudze chwalicie, swego nie znacie. Kolejna wspólna cecha z sąsiadami z południa.

Gdy już nacieszyliśmy nasze oczy i wypoczeliśmy, ruszyliśmy dalej w trasę. Zaledwie kilka kilometrów zostało nam do granicy gdy zatrzymywaliśmy się na noc. Następnego dnia miała rozpocząć się nasza węgierska przygoda!

Udostępnij:

0 komentarze:

Prześlij komentarz